4 stycznia 2015

Jan Kadysz

 
Kilka lat temu przytrafiła mi się pewna historia. Szedłem sobie ulicą kozielską w Gliwicach i z oddali zobaczyłem starszego człowieka karmiącego gołębie. Podszedłem bliżej i pomyślałem, że piękna broda, fajnie byłoby ją uwiecznić  :D. Jak na kulturalnego, młodego człowieka przystało, przedstawiłem się i zapytałem czy mogę zrobić portret. Ku mojemu zdziwieniu starszy pan był zachwycony tym pomysłem, wręcz kazał sobie zrobić zdjęcie, bo dawno nikt mu ich nie robił. Oczywiście po kilku fotkach usłyszałem całą historię życia. Chyba godzinę staliśmy na chodniku i gadaliśmy. W końcu pan Jan zaproponował herbatę u siebie w domu. Dziwne, że tak szybko zdobyłem jego zaufanie. Poszliśmy do niego do domu i to co tam zastałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Antykwariat, punkt rzeczy znalezionych i gołębnik w jednym! W takim niezwykłym mieszkaniu jeszcze nie byłem. Pomyślałem sobie - kurczę Marcin to dobry temat na reportaż! ciekawy człowiek z ciekawą historią i do tego mieszkanie wyjęte z innej epoki. W domu pana Jana przy herbacie gadaliśmy jeszcze kilka godzin, dowiedziałem się między innymi, że walczył w AK, że był organistą kościelnym, że miał trzy żony i że brat zginął na jego rękach. Dla mnie była to niezwykła rozmowa, rozmowa z żywym pomnikiem historii, z człowiekiem który przeżył tyle, że mógłby swoim życiem obdzielić kilka osób. Po rozmowie obiecaliśmy sobie, że będę czasem do niego wpadał na pogawędki i przy okazji robił zdjęcia. Kilka dni później odwiedziłem pana Kadysza, niestety porozmawiałem z nim tylko przez drzwi. Powiedział mi wtedy, że nie może mnie wpuścić, bo ksiądz mu zabronił, że nie wie czy ja mu nie zrobię krzywdy. Cóż. Szkoda tylko, że wcześniej mi zaufał, a po rozmowie z księdzem odwidziało mu się, ale w sumie czemu się dziwić, mało to psycholi chodzi po świecie. Dobrze, że chociaż tego pierwszego dnia zrobiłem kilka zdjęć. Pożyczyłem zdrówka i poszedłem

2 komentarze: