Pyskowiczanin,
muzyk, buntownik – Roman Kołodziejski już jako młody punkowiec często wchodził
w konflikt z prawem. Kilkakrotnie skazywany za pobicia. W więzieniu spędził łącznie
ponad siedem lat. W czasie odbywania jednego z wyroków, wdał się w bójkę, w
której stracił oko. W 2009 roku, niedługo po wyjściu na wolność uległ
tragicznemu wypadkowi kolejowemu. Stracił obie nogi i złamał kręgosłup, lekarze
cudem uratowali mu życie. Mimo, iż stracił tak wiele, pozostał sobą – nadal
głośno mówi co mu leży na wątrobie często nie bacząc na konsekwencje, nadal gra i śpiewa, jednak scenę zamienił na
przejścia podziemne. Żyje z renty i z ludzi doceniających jego charyzmę. Część
zarobionych pieniędzy z grania oddaje bezdomnym, sam nim kiedyś był więc
doskonale rozumie ich sytuacje. Niektórzy z nich pomagają mu w prostych
czynnościach, takich jak wejście do autobusu lub zniesienie ze schodów. W
wolnych chwilach spotyka się z sąsiadami przy piwie. Gitara i alkohol pozwalają
mu na moment zapomnieć o ciągłych
skurczach mięśni i przeszywających bólach niemal całego ciała.